Fragment powieści Szymona Koprowskiego „Dybuk z ulicy Piotrkowskiej”

Ten wpis był dotąd czytany 1085 razy!

No cóż, wypiliśmy parę kolejek. Dzień był długi, pełen zdarzeń wymykających się prostemu, zdrowemu rozsądkowi. Alkohol przyniósł uspokojenie zmysłom a ciału mylne uczucie lekkości. Ani ja, ani Szpigiel nie zauważyliśmy kiedy krzepiący sen objął nas czułym ramieniem. Pochrapywaliśmy dosyć długo, nie wiem dokładnie jak długo, ale kiedy obudził nas dźwięk przypominający płacz dziecka, do okien kleiła się tłusta czerń. Pora musiała być późna. Studniowate podwórko znieruchomiało ciszą. W oknach otaczających je oficyn nie żarzyła się ani jedna żarówka. Tylko salon mienił się żółtawym, drgającym światłem, jakby płonęło w nim ognisko.

– Panie Szymek – usłyszałem głos Szpigla przytłumiony dłonią przysłaniającą usta. – Cokolwiek pan zobaczysz, proszę zachować spokój, bo jeśli te biedne istoty się wystraszą więcej ich nie zobaczymy!  Niech pan ustawi krzesło obok mnie ale bez żadnych nagłych gestów…Zrobiłem o co prosił, mimo że serce podeszło mi do gardła i tłukło się niemiłosiernie. To co zobaczyłem w kącie salonu spowodowało dygot rąk i nóg a nawet głowy, jak u chorego w zaawansowanym stadium Parkinsona! Zimny pot przylepił koszulę do pleców. Ledwo udało mi się zapanować nad panicznym lękiem jakiego do tej pory nie doświadczyłem! Jeszcze chwila a zsunąłbym się z krzesła na podłogę. Przecież to nie może dziać się naprawdę! Oczy wylazły mi z orbit ale to co miałem przed sobą ani myślało zniknąć!

– Spróbuj się pan uspokoić – szeptał Szpigiel. – Ja wiem, że trudno w to uwierzyć, ale ja panu ręczę honorem, panie Szymek, to nie jest żadna sztuczka! Zresztą nie wiem co to za zjawisko, ale na pewno widzisz pan moje rodzeństwo jak żywe! Ten większy to Szymek, dziewczyna to Estera a ten malec z przodu to najmłodszy, czteroletni Lelek. Blaszany samochodzik to jego ukochana zabawka.

W szerokiej smudze światła padającej z niewiadomego źródła przestępowała z nogi na nogę trójka dzieci. Trochę niewyraźni, tak jakby stali za szybą ociekającą deszczem. Dziewczyna w czerwonym płaszczyku nad kolana z brunatną dziurką na wysokości serca, w czerwonym berecie z wymykającymi się spod niego czarnymi warkoczami. Chłopcy w poszarpanych swetrach, brązowych pończochach grubo cerowanych na kolanach i krótkich, zbyt luźnych spodenkach. Na uszy opadały im dużo za duże tweedowe kaszkiety ze zdeformowanymi daszkami.  Dzieci stały blisko siebie. Estera trzymała dłonie na ramionach Lelka i najwyraźniej coś tłumaczyła komuś niewidocznemu. Niestety do nas docierała wyłącznie cisza. Obraz mrugał i podskakiwał jak na ekranie niemego kina. Cała trójka była czymś wystraszona a najmłodszy Lelek tarł oczy  brudną piąstką i płakał.

– Panie Szymek, landrynki i samochodzik  – szepnął Szpigiel. Podałem jedno i drugie a on otworzył blaszane drzwiczki autka i wsypał garść cukierków. – Pchnij pan do nich. Mnie ciężko się schylić. Postawiłem zabawkę na podłodze i popchnąłem w stronę dzieci. Kółka zaterkotały i samochodzik zniknął w żółtawej poświacie. W tej samej chwili Lelek spojrzał pod nogi i schylił się. Na jego zapłakanej buzi pojawił się uśmiech. Trzymał w rączce blaszane autko. Potrząsał nim nad otwartą dłonią tak długo póki nie wypadła z wnętrza zabawki landrynka. Wtem uśmiech zgasł na jego twarzy a Lelek przytulił się do Estery. Natomiast niemrawy do tej pory Szymek ożywił się niespodzianie. Ukląkł i złożył ręce jak do modlitwy. Jego usta poruszały się coraz szybciej a złożone dłonie unosił wyżej i wyżej. W pewnym momencie smugą światła zawładnęła zwalista postać. Głowa nie była widoczna ale szarozielona a może szaroniebieska bluza, pagony i skórzany pas zaciśnięty w talii świadczyły o jednym: żandarm albo esesman! Widziałem szerokie plecy i wyciągniętą w stronę dzieci wielgachną łapę. Esterka schowała Lelka za siebie a lewą dłoń położyła na sercu. Być może przekonywała w ten sposób barczystego żandarma o czymś niezmiernie ważnym.  Dalej wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Szymka i Esterę dopadły dwa potężne kopniaki. Oboje padli na ziemię. Lelek chciał pomóc siostrze i przyklęknął obok niej. Nic więcej nie zdążył zrobić. Dryblas w mundurze chwycił swoimi wielgachnymi łapskami braciszka Estery i pociągnął do siebie. Lelek wierzgał nóżkami, bezgłośnie krzyczał ale autka z ręki nie wypuścił. Tymczasem żandarm uniósł chłopaczka ponad głowę i z całej siły cisnął nim o płyty chodnika! Głowa Lelka podskoczyła a ciało wygięło się nienaturalnie i znieruchomiało. Potworną ciszę rozsadzającą salon przerwał rumor blaszanej zabawki. Autko uderzyło o podłogę i znieruchomiało tuż obok moich nóg. Smuga światła  pociemniała, zamrugała i zgasła. Wstrząsnął mną nieprzyjemny dreszcz. Siedziałem mokry od stóp do głów! Nie zdziwiłbym się gdyby okazało się, że pod wpływem emocji bezwiednie się zmoczyłem. Czułem ściekające pomiędzy włosami strużki potu. Spojrzałem na Szpigla. Siedział z opuszczoną głową, twarz ukrył w dłoniach. Okropna sytuacja! I jeszcze ten nieszczęsny samochodzik obok moich nóg! Nie bardzo wiedziałem co dalej? Co mam zrobić?! Prawdę mówiąc miałem absolutną pustkę w głowie. Ale to nie była pustka wywołująca bezmyślny uśmiech  na twarzy, tylko pustka nieprzyjemna, przytłaczająca jak pokój bez okien albo miasto pozbawione ludzi i dźwięków.

Byłem świadkiem czegoś, co nie powinno się wydarzyć!  Nie mam zresztą pewności czy określenie „byłem świadkiem” oddaje charakter zdarzenia. Bliższe prawdy byłoby raczej uległem halucynacji, zobaczyłem oczami zaburzonego postrzegania jakąś chorobliwą, wewnętrzną projekcję! A może jestem schizofrenikiem, z czego jakimś dziwnym trafem nie zdawałem sobie sprawy, albo najzwyklejszym alkoholikiem! Oczywiście! Delirium jest jedynym możliwym wyjaśnieniem tego co zobaczyłem! Tak jest! Tylko delirium!

– Panie Szymek, co się z panem dzieje?! Jakie delirium?! I niech pan przestanie krzyczeć! –  Szpigiel spoglądał na mnie wystraszony. – Przecież ja widziałem dokładnie to samo co pan! Psychiatrii raczej nie znane są deliria zbiorowe! Pomyśl pan lepiej co ja czuję oglądając podobne sceny prawie codziennie! To przecież moje rodzeństwo! Estera, Szymek i Lelek! Umierają przede mną każdego dnia! Już dawno powinienem zwariować, ale nie mogę! Jakaś ciemna siła trzyma mnie przy życiu i pali moje oczy koszmarami z getta, jakbym to ja był winien tych potworności! Nie rozumiem dlaczego mnie to spotyka?! To jakieś nadprzyrodzone świństwo i niewybaczalna nieuczciwość! Gdyby to było zwykłe delirium, to ja bym był szczęśliwy człowiek! Ale nie jestem i nie mam, panie Szymek, żadnego pojęcia, ani zielonego, ani czarnego ani nawet cienia podejrzenia o jakie pojęcie miałoby tu chodzić! Nic! Zero! Wyłącznie rozpacz…

– Ja rozumiem, panie Leonie… To znaczy nic nie rozumiem, chciałem tylko powiedzieć, że bardzo panu współczuję – schyliłem się po blaszane autko i zanim postawiłem na stole, zajrzałem do jego wnętrza. Nie było ani jednej landrynki! A przecież sam widziałem jak Szpigiel wsypywał garść cukierków! Obłęd! Nawet strach pomyśleć co tu się wydarzyło! Przecież musi być jakieś wyjaśnienie, racjonalne czy irracjonalne, wszystko jedno, ale musi być! – Panie Leonie, nic panu nie przychodzi do głowy? Absolutnie nic?! Matko jedyna, ja już chyba nigdy nie zasnę! Litości!

– Ja też panu współczuję, ale nie potrafię i nawet nie będę próbował zgadywać czego  byliśmy świadkami, bo przeczy to wszystkiemu czym zawiaduje rozum! Chyba że ma on swoje głębokie tajemnice do których nie dopuszcza naszej świadomości, a na odczepnego rzuca nam okruchy ze swojego nieogarnionego stołu, umiejętność liczenia, porozumiewania się, pisania wierszy, czytania, śpiewania i tym podobne sztuczki. Jeśli założymy, że nasze przebiegłe mózgi potrafią komunikować się między sobą bez udziału naszej woli, to mogą tworzyć układy scalone, procesory o mocy jakiej nie jesteśmy sobie nawet wyobrazić! A wtedy wszystko jest możliwe!

Ja myślę, panie Szymek, że rozum chroni nas przed nami samymi, co nie znaczy, że w sprawach nader ważnych, jak w tym przypadku, odstępuje od swoich teoretycznie żelaznych zasad. Ale też  nie uważa za stosowne tłumaczyć się przed nami ze swoich poczynań. I to właściwie tyle.