Ten wpis był dotąd czytany 2389 razy!
Trudno byłoby uchwycić moment, od jakiego Baryła uznał autorytet Zygfryda, ale całkiem możliwe, że miało to związek z pewnym wydarzeniem, ściślej rzecz biorąc, kłamstwem, którym usiłował wykiwać mężczyznę. Jako chłopiec dość swobodnie traktował prawdę. Brało się to stąd, że jego matka, która samotnie musiała wychowywać czeredę dzieciaków, nie radziła sobie z nimi i bardzo często stosowała kary niewspółmierne do przewinień. Potrafiła łoić gumą za byle co. Baryła nauczył się zatem omijać niewygodne dla siebie fakty polnymi dróżkami. Lecz po tym incydencie nie zdarzyło się, by próbował okłamać Zygfryda.
Miał wtedy nie więcej niż dziesięć lat. Wspólnie z Maniolem nakradł czereśni u swego sąsiada. Kiedy przytaszczyli swój łup do Zygfryda, ten naturalnie zapytał ich:
– Skąd macie te czereśnie?
– U mnie rosną
– odparł Baryła, łgając bez mrugnięcia powieką.
Mężczyzna przeszył go wzrokiem, zmarszczył brwi i powiedział:
– Coś ci zostało na wargach, wytrzyj sobie.
Baryła niepewnie otarł usta rękawem i zapytał:
– Jeszcze?
– Jeszcze
– potwierdził Zygfryd, nie gasząc swego palącego spojrzenia.
Chłopiec ponownie wykonał ten sam gest, a nie widząc zmiany w obliczu Zygfryda, usiłował dociec:
– To co to jest, że nie chce zejść?
– Nie zetrzesz tego ręką. Kłamstwo nie tak łatwo zmazać z gęby.